Wyszedłem dziś na miasto
Spotkać moich ludzi.
Tych, których kocham najbardziej -
Swoich.
Obcym nie ufam.
Ze studni samotności wyszedłem
Spojrzeć Ci w oczy.
Zrozumieć, że nie mogę żyć bez Ciebie,
Choć najczęściej mówię sobie,
Że niewiele mnie obchodzisz.
Nie ustępuje Ci miejsca,
Gdy wsiadasz do tramwaju zmęczona
I krzyczę na Ciebie,
Gdy zajedziesz mi drogę.
W pracy zrobię wszystko,
By zbyć Cię jak najszybciej
I jak najmniejszym kosztem.
Oszukam Cię i poudaję, że coś robię.
Zagarnę co się da dla siebie
I zagłosuje na tych,
Co Tobie zabiorą,
A dadzą mnie.
To Tobie rzucam oschłe "Dzień dobry",
Kiedy wchodzę do sklepu.
Z Tobą przepycham się w kolejce do kasy
I potrącam Cię w przejściu
Tak, że prawie tracisz równowagę.
Tobie skłamię,
Że u mnie jakoś to leci,
Że wszystko w porządku,
Że żyje mi się nieźle
I w ogóle, że sobie radzę
Z życiem.
Mijam Cię na ulicy i milczę,
Choć Twoje spojrzenie
Wskrzesza mnie z martwych.
Nie powiem Ci,
Że masz piękne włosy,
Ubierasz się w świetnym stylu,
Ani tego,
Że podziwiam jak radzisz sobie z dzieckiem
I ten grzech popełniam ustawicznie.
Nie powiem Ci,
Że świetnie prowadzisz,
Świetnie jeździsz na rolkach
I masz zadbany motocykl,
Choć to o Tobie rozmyślam nocami.
Ty też mnie mijasz milcząco.
Okradasz mnie co dzień w pracy
I twarz odwracasz ode mnie
W autobusie,
Gdy nie mam gdzie usiąść.
I tylko nieraz,
Gdy złamiesz zasady,
Chyba przez pomyłkę
Dajesz mi blask oczu,
Komplement.
Wtedy
Ogarnia mnie dziwna euforia -
Zaczynam pisać piosenki
I wierzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz